Wisła hooligans - Sandomierz
Na miejsce docieramy wczesnym popołudniem. Lewobrzeżna część tego pięknego miasta w żaden sposób nie obrazuje tego co czeka nas po drugiej stronie mostu.
Na moście sznurek samochodów powstrzymywany przez patrol Policji. Część z nich zostaje skierowana na objazd, a część przepuszczona. Wjazd do strefy „0” odbywa się tylko za okazaniem specjalnej przepustki potwierdzającej zamieszkanie w tej części miasta.
Po kilku minutach jedziemy mostem. Nadal nie widać poważniejszych oznak koszmaru, jaki zgotowała sandomierzanom królowa polskich rzek.
Dopiero kilkaset metrów za zjazdem dostrzegamy potok wody przelewającej się przez ulicę.
Parkujemy samochód przy stacji benzynowej. Tu za radą znajomego zakładamy wodery i pieszo ruszamy dalej.
Parę metrów dalej widzimy kilka ukraińskich samochodów strażackich, na których pracują potężne pompy przepompowujące wodę.
Jak dowiadujemy się później, pompy zdołają przepompować tyle wody ile nadpływa z kierunku Tarnobrzega.
Przechodzimy obok peronu PKP.
Woda na ulicy sięga trochę powyżej kostek. Mijamy kilka sklepików usytuowanych przy chodniku. Jeden z nich na wpół stoi, a na wpół wisi na metalowym ogrodzeniu peronu.
Jego właścicielka wyciąga na ulicę umeblowanie sklepu sprawdzając czy coś z tego będzie się jeszcze nadawało do użycia.
- Wszystko na złom się nadaje – mówi do nas. Zaglądamy do wnętrza jej pawilonu.
Zamoczone, połamane meble. Muł rzeczny jest prawie na wszystkim oprócz chyba sufitu.
Pani jest jednak dobrej myśli i nie załamuje się. Żegna nas z uśmiechem.
Idziemy dalej.
Przyglądamy się budynkom, które noszą ślady wilgoci sięgającej powyżej połowy ściany parteru. Na jednym z nich widzimy napis, który najtrafniej określa to, co tu się wydarzyło „Wisła hooligans”.
Na wyżej położonych podwórkach pozostałości wody. Krzewy oblepione przysychającym w słońcu mułem. Obok nich stosy desek, butelek, patyków i różnych śmieci naniesionych przez wodę. Widzimy ludzi zaczynających sprzątanie domów po klęsce, jaka ich dotknęła.
Kilkadziesiąt metrów dalej poziom wody ponownie zwiększa się i sięga prawie do kolan.
Tu wysokość wilgoci na ścianach domów sięga pierwszego piętra lub niewiele niżej.
Przy ogrodzeniach pływające śmieci, meble i budy psów. Kilka chwil później mija nas wojskowy „Star”, który jak się dowiadujemy, pełni tu rolę komunikacji miejskiej.
W uliczce, przy której stoi dom, do którego zmierzamy, woda sięga prawie do pasa. Mijamy niewielki warsztat samochodowy.
Jego właściciel chcąc ustrzec swój pojazd przed wielką wodą, wstawił go na ok. półtora metrowej wysokości podnośnik. Jednak nie udało się. Woda zalała go na równo z dachem.
W tym momencie nasza „ekipa” rozdziela się. Trzech wchodzi do podtopionego budynku, a ja z kolegą idziemy dalej obejrzeć osiedle.
Im dalej w głąb osiedla, tym bardziej poziom wody podnosi się. Idąc powoli po pas w wypychającej nas wodzie, przyglądamy się boisku sportowemu i placowi zabaw. Obydwa obiekty w ponad metrowej wodzie.
Dalej mijamy ludzi na pontonie. Chwila rozmowy z nimi.
Pomimo tego, że mówią, że już się wypłakali, to jednak ich słowa zamierają w ściskających się gardłach, a w oczach widać łzy.
Na skraju osiedla z daleka widzimy zatopionego po dach „malucha”.
Wracamy do budynku gdzie zostali nasi znajomi.
Dom na wysokim podpiwniczeniu z garażem, w którym ciągle stoi, zatopiony po dach samochód.
Na schodach powyżej poziomu wody kilkucentymetrowa warstwa szlamu.
Wchodzimy do środka.
Woda sięgała połowy ściany. Doliczając do tego wysokość podpiwniczenia daje nam ponad dwa metry wody.
W domu panuje charakterystyczny zapach stęchlizny, a na podłodze i ścianach widać pozostałości mułu rzecznego.
Zaglądamy do kuchni.
Powywracane meble. W szufladach sztućce pływają w resztkach wody. Na podłodze leżą pojemniczki z przyprawami, szklanki, talerzyki.
W pokoju gościnnym solidny, dębowy regał, powyginany jakby był z dykty.
Zabieramy się do porządków.
Łomem trzeba wyjmować książki z półek, które nasączone wodą, wypchnęły zewnętrzną ścianę regału.
Przy użyciu tego narzędzia wysuwamy szuflady, które jak mówi kolega, zazwyczaj otwierały się bez mniejszego problem.
Wszystkie meble, podobnie jak wypaczona klepka podłogowa, nadają się tylko do spalenia.
Przeglądamy rzeczy w poszukiwaniu niezabranych, ważnych dokumentów. Natrafiamy na rodzinne pamiątki, zdjęcia. Wszystko to już śmieci.
Porządkujemy mieszkanie. Meble, klepka z podłogi i zerwana ze ścian boazeria trafia na niewielki balkon, by jak tylko opadnie woda spalić to wszystko.
Tynk w przeschniętych miejscach niemal odpada sam. Rozsypujemy go po podłodze, by wchłonął pozostawioną przez wodę maź. W kilku miejscach na podłodze widoczne są pęknięcia posadzki. Podobne pęknięcie odnajdujemy na ścianie i schodach na piętro.
Zapada zmierzch i musimy kończyć pracę.
Cała okolica tonie w ciemności. Większość domów jest opuszczona. Jedynie w domu naprzeciw i po sąsiedzku miga niewielki płomień świeczki.
Od samego rana pracujemy.
W chwili odpoczynku z balkonu rozmawiamy z sąsiadem.
- Poszedłem rano zrobić zakupy – mówi starszy pan – pani sklepikarka ze łzami w oczach, niemal krzyczy, żebym uciekał, bo idzie woda – z przejęciem relacjonuje starszy pan.
- Zdążyłem tylko wejść do domu i z garażu (w podpiwniczeniu) wynieś pralkę na parter – mówi nasz rozmówca.
- To nikt was tu nie ostrzegł, że wał nie wytrzymał – pytamy.
- Ja dowiedziałem się ze sklepu, tak jak mówiłem, do sąsiada z naprzeciwka ktoś dzwonił, a on zdążył tylko do kilku furtek się dostać i musiał uciekać – opowiada nasz sąsiad.
Po chwili dzwonek jego telefonu przerywa pogawędkę.
Kontynuujemy naszą pracę.
W międzyczasie u sąsiada z naprzeciwka słychać wycie psa, którego widziałem na balkonie na piętrze.
Pomyślałem sobie, że podobno zwierzęta wyczuwają niebezpieczeństwo.
Kończymy pracę.
Zrobiliśmy wszystko, by właściciel domu, dziadek naszego kolegi, mógł jak najszybciej rozpocząć remont domu.
Zbieramy swoje rzeczy, ubieramy wodery i idziemy do samochodu.
Jedziemy do mieszkania w lewobrzeżnej części miasta.
Tu dowiadujemy się, że Wisła znowu przybiera i przy Hucie Szkła poziom wody podniósł się o czterdzieści kilka centymetrów.
Godzinę później wracany do domu. Wyjeżdżając z miasta przyglądamy się ludziom.
To co zwróciło naszą uwagę, to wrażenie, że w tej części miasta życie toczy się prawie tak jakby nic się nie stało. Tam w prawobrzeżnej, zalanej części miasta, ludzie próbują wrócić do normalności, a tu żołnierze w odblaskowych kamizelkach zakładają biało żółte flagi na czwartkową procesję Bożego Ciała.
|